Header Ads

Relacja - Chyża Durbaszka - 22.04.2017

Tegoroczne Biegi w Szczawnicy zapamiętają chyba wszyscy. Pogoda spłatała niezłego psikusa zawodnikom jak i organizatorom którzy byli zmuszeni do skrócenia trasy Niepokornego Mnicha.
W tygodniu poprzedzającym zawody napadało strasznie dużo śniegu. W wyższych partiach góry okazało się, że zaspy sięgają kilku metrów. Ze świadomością ciężkich warunków na trasie do Szczawnicy wyruszyliśmy dzień wcześniej. Nawet zastanawialiśmy się czy nie trzeba zakładać zimówek do auta. Na szczęście obyło się bez nich.

Dojeżdżając do Szczawnicy cały czas tylko spoglądałem na góry czy jest dużo śniegu. Już na miejscu okazało się, że śniegu trochę jest na zboczach no i wiadomo na pewno w wyższych partiach. Także trzeba było się nastawić na ciężkie warunki na trasie.


W dniu biegu na start zawoziły nas podstawione autobusy. Z miejsca w którym spaliśmy na przystanek mieliśmy dosłownie z 200 metrów.
Start zaplanowany w Jaworkach. Trochę się wszystko przeciągało i człowiek lekko marzł. Zdecydowałem nie ubierać się zbyt ciepło. Miałem na sobie w sumie trzy warstwy ale w miarę cienkie plus do plecaka wrzuciłem cienką wiatrówkę której i tak nie nałożyłem.

Bieg osobiście mogę podzielić na dwie części. Pierwsza prawie cały czas pod górę. a później z górki co w sumie też wynika z profilu trasy gdy się jemu dokładnie przyjrzymy.
fot. Biegowa Przygoda
Na początku trochę asfaltu, później przez Rezerwat Białej Wody i mniej więcej po 3,5km mamy pierwszy mocne podejście. Jestem świadomy, że jestem słaby na podejściach więc staram się iść powoli ale cały czas podchodząc. Na razie jest ok bo plecy na razie nie bolą jak to było w zeszłym roku w Bieszczadach. Tutaj do tego momentu myślę, że warunki pod nogami były ok ale najlepsze było dopiero przed nami.
Pierwszy zbieg. Trasa w śniegu i mega błocie. Momentami ciężko kontrolować równowagę. Dużo niekontrolowanych poślizgów i kilka osób ma już za sobą pierwszą glebie. Jak się później okazuję moja dopiero przede mną :). Kolejne podejście i tutaj też wolno, bardzo wolno przez to dużo osób mnie wyprzedza ale do przodu. Warunki na trasie stają się coraz cięższe w pewnym momencie ląduje dosłownie prawie po kolana w błocie. Chwilę mi zajęło aby się z niego wydostać ale trzeba było napierać dalej. Strasznie nie lubię uczucia gdy mam mokro w butach. Tak wiem nikt nie lubi i nie tylko ja tak miałem ale przez chwile złapała mnie straszna demotywacja. Strasznie niekomfortowo się czułem i kiedy moje wkurwienie sięga już bardzo wysoko pięknie ląduje na tyłu i jazdę w dół po śniegu. Miałem wrażenie, że to co widzę to takie slow motion. Upadam i jaaade sobie tak jakby niby nic i czekam aż się zatrzymam na jakimś drzewie a może w błocie albo gdzieś na dole w jakieś przepaści. Po kilka metrach w końcu się zatrzymuje. Chwila na ogarnięcie czy wszystko git i trzeba lecieć dalej. Od tego momentu wypatrywałem tylko punktu kontrolnego który był przed 12 km czyli Schronisko na Durbaszce. Po drodze było kilka zbiegów na których wiele osób zwyczajnie siadało i jechało na tyłu w dół bo inaczej się nie dało było tak ślisko. Do samego schroniska prowadził ostry zbieg. Zbieganie do schroniska to niezłe przeżycie. Trasa ostro dół pod nogami śnieg, błoto, lód, błoto pośniegowe, woda, kałuże i wszystkie plagi egipskie na raz. Rozpędzając się ze szczytu nie sądziłem, że rozwinę taka prędkość aż nie będę mógł kontrolować jak biegnę. Momentami miałem śmierć przed oczami. Nogi wpadały jedna na drugą. Uważałem tylko aby nie wpaść na kogoś innego bo jeszcze tą drugą osobę mógłbym zabić nie tylko siebie. W ostatniej chwili zobaczyłem, że przed samym punktem jest mata do pomiaru czasu. Zwyczajnie w nią nie trafiłem... wylądowałem kilka metrów obok. Po czym zawróciłem i przebiegłem przez nią jak należy.
Na punkcie w sumie byłem za długo. Zjadałem żel i coś tam co dawali na punktach, napiłem się herbaty i mogłem lecieć dalej. Niby tak zrobiłem ale zajęło mi to za dużo czasu podobnie jak w październiku w Bieszczadach i na zeszło rocznym Rzeźniczku. Nauka na Rzeźniczka czerwcowego żeby punkt ogarnąć szybko bez zbędnego stania.
fot. Biegający Foto
Od tego momentu mimo kilku podejść profil już prowadzi praktycznie w dół. Nawet już od 2 - 3 km tak jest.
13 km i trach! Wykręcona kostka. Chwila nieuwagi i lewa noga cierpi. Przez moment jest nie wesoło. Czuje bardzo duży ból i myślę Nie jest dobrze! Zatrzymałem się na chwilę i próbuje rozruszać staw skokowy. Ból nie ustępuje ale staram się zaczynać powoli iść. Przez kilka minut było na prawdę nie wesoło i byłem pewien, że to nie jest kolejne lekki skręcenie tylko teraz już coś poważnego. Po kilkunastu metrach zaczynam powoli truchtać i ból jakby ustępuje. Ku mojemu zdziwieniu w momencie kiedy zacząłem już normalny bieg kostka zaczęła pracować normalnie i mogłem lecieć dalej. Przez dłuższy czas trasa prowadzi przez nie zalesione zbocza gdzie na co dzień pewnie pasą się owce i rozpościerają się piękne widoki bo każdy o nich mówi w przypadku Biegów w Szczawnicy. Ale nie dziś nie w tym roku. Chmury i mgła ograniczała mocno widoczność i o pięknych widokach na Tarty można było zapomnieć.
To nie znaczy, że było brzydko. Wręcz przeciwnie, w górach każdy pogoda ma swój urok. Mgła i chmury nadawały pewien klimat. Takie warunki i takie widoki też są ładne.
Błota i wody wydaje się, że nie ma końca w pewnym momencie zaczyna lekko padać deszcz. Wiem od osób z tyłu stawki, że przez moment padało bardzo mocno. Raz deszcz raz śnieg.
Na ostatnich kilometrach czekało na nas jeszcze jedno ostre podejście po śliskich kamieniach które dało mi mocno w kość. Myślałem, że już mnie nic więcej nie zaskoczy ale się myliłem. Jak się weszło pod górę to trzeba też z niej zejść. Ostatnia prawie pionowa ściana została zabezpieczona przez organizatorów linami i chwała im za to inaczej nie dało by się stamtąd zejść.
Od mniej więcej 17,5 km ciągły z bieg do mety. Oczywiście dużo błota, buty nim tak były już nabite, że w ogóle nie trzymały się nawierzchni.
Do samej mety prowadziła ścieżka z kostki brukowej. I była to straszna męczarnia. Jakies 600 - 500 metrów strasznego bólu stop. Wolałbym chyba biec po błocie po kolana. Nie mogłem doczekać się mety która w końcu się pojawiła.
Metę przebiegam w czasie 2h 55min 55sek co daje mi 134msc na 302 osoby. Jestem zadowolony chociaż wiem, że spokojnie 30 - 40min można było tą trasę zrobić szybciej no ale wiadomo nie w takich warunkach. 
Start nie planowany więc nie zakładałem żadnego czasu. Miał być to bieg treningowy i taki był. 
Były to najcięższe zawody jeżeli chodzi o warunki na trasie w jakich przyszło mi startować. Nie sądzę aby cokolwiek przebiło tą imprezę jeżeli chodzi o ilość błota, błota pośniegowego, wody i tego typu rzeczy. Nawet osoby które startowały na Łemkowynie w zeszłym roku mówiły, że aż tak źle tam nie było. 

Mimo ciężkich warunków i braku dobrej pogody na podziwianie widoków podobało mi się nawet bardzo. I nie wykluczam, że wrócę tutaj za rok być może na Wielką Prehybę na 42 km. Kto wie? 

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.