Relacja - Trzecia Dycha do Maratonu... było ciężko, ale dałem rade
Oj było bardzooo, bardzo ciężko, choroba mnie osłabiła straszliwie, ale od początku. Dycha nocna więc start o 22. W sumie chyba tak późno jeszcze nigdy nie biegałem i miałem lekkie obawy czy rozłożę dobrze posiłki w ciągu dnia. Tutaj było wszystko ok i na starcie byłem odpowiednio nawodniony i pełen energii. Jednak to nie było jedyną rzeczą która lekko się stresowałem. Doszło jeszcze rozmyślanie cały dzień w co i jak się ubrać.
Prawie dwa tygodnie nie biegałem, jeszcze świeżo po chorobie i bałem się, że będzie mi za zimno, przewieje mnie i znowu zachoruje. Wybór bluzy termicznej do biegania, bluzy i na to koszulki był wyborem trafnym i mimo mrozu i momentami dużego wiatry było ok.
Sam bieg do pewnego momentu mijał mi szybko i kondycyjnie czułem się dobrze, Jednak około 5 km przy McDonaldzie na Krakowskim Przedmieściu posłuszeństwa odmówiły mi nogi, a w szczególności uda. Normalnie taki momentalny brak energii mnie dopadł, że musiałem kilka krotnie przejść w marsz i raz było lepiej raz gorzej i w sumie już tak do samej mety... niestety. Najcięższy moment biegu to 6km i podbieg na ulicy Skłodowskiej. Tutaj podziękowania dla wolontariusza który ze mną podbieg kawałek motywując mnie to biegu. Pomogło, dzięki.:)
7km i stromy i śliski zbieg ulicą Akademicką. Tutaj trzeba było uważać bo dużo śniegu leżało na ulicy a ciało pędziło samo w dół bardzo szybko. W normalnych warunkach bym tutaj jeszcze przyśpieszał, ale w śnieżnej zimowej aurze musiałem hamować. Widząc flagę z ósmym kilometrem widziałem, że to będą moje najcięższe 2 km w życiu. Pamiętając podbieg kilometr wcześniej już psychicznie przygotowywałem się na ostatnio kilometr na ulicy Zana. Dla mnie osłabionego i po przerwie była to swoista droga przez mękę. Maszerowałem a raz biegłem i tak w kółko pocieszając się, że nie tylko ja tak robię bo robił tak każdy :D. Było ciężko, ale w oddali już widziałem wolontariuszy pokazujący drogę do hali Globus na której była meta. Minąłem wolontariuszy zbijając z każdy "piątki" :) i już w głowie tylko meta. Po jeszcze dopingował nas dyrektor Maratonu Lubelskiego co było bardzo miłe. Ostatni zakręt i już widzę światełko w tunelu czyli środek ciepłej hali.
Czas który zobaczyłem trochę mnie rozczarował i byłem zły na siebie widząc na zegarze 01:01:57, ale wmawiam sobie, że to przez chorobę i przez przerwę jaką miałem. Trasa sprawiła mi też problem, ale wiem, że mogłem być lepiej na nią przygotowany. No lepiej przygotuję się już na Czwartą Dychę w kwietniu. :)
Prawie dwa tygodnie nie biegałem, jeszcze świeżo po chorobie i bałem się, że będzie mi za zimno, przewieje mnie i znowu zachoruje. Wybór bluzy termicznej do biegania, bluzy i na to koszulki był wyborem trafnym i mimo mrozu i momentami dużego wiatry było ok.
Sam bieg do pewnego momentu mijał mi szybko i kondycyjnie czułem się dobrze, Jednak około 5 km przy McDonaldzie na Krakowskim Przedmieściu posłuszeństwa odmówiły mi nogi, a w szczególności uda. Normalnie taki momentalny brak energii mnie dopadł, że musiałem kilka krotnie przejść w marsz i raz było lepiej raz gorzej i w sumie już tak do samej mety... niestety. Najcięższy moment biegu to 6km i podbieg na ulicy Skłodowskiej. Tutaj podziękowania dla wolontariusza który ze mną podbieg kawałek motywując mnie to biegu. Pomogło, dzięki.:)
7km i stromy i śliski zbieg ulicą Akademicką. Tutaj trzeba było uważać bo dużo śniegu leżało na ulicy a ciało pędziło samo w dół bardzo szybko. W normalnych warunkach bym tutaj jeszcze przyśpieszał, ale w śnieżnej zimowej aurze musiałem hamować. Widząc flagę z ósmym kilometrem widziałem, że to będą moje najcięższe 2 km w życiu. Pamiętając podbieg kilometr wcześniej już psychicznie przygotowywałem się na ostatnio kilometr na ulicy Zana. Dla mnie osłabionego i po przerwie była to swoista droga przez mękę. Maszerowałem a raz biegłem i tak w kółko pocieszając się, że nie tylko ja tak robię bo robił tak każdy :D. Było ciężko, ale w oddali już widziałem wolontariuszy pokazujący drogę do hali Globus na której była meta. Minąłem wolontariuszy zbijając z każdy "piątki" :) i już w głowie tylko meta. Po jeszcze dopingował nas dyrektor Maratonu Lubelskiego co było bardzo miłe. Ostatni zakręt i już widzę światełko w tunelu czyli środek ciepłej hali.
Czas który zobaczyłem trochę mnie rozczarował i byłem zły na siebie widząc na zegarze 01:01:57, ale wmawiam sobie, że to przez chorobę i przez przerwę jaką miałem. Trasa sprawiła mi też problem, ale wiem, że mogłem być lepiej na nią przygotowany. No lepiej przygotuję się już na Czwartą Dychę w kwietniu. :)
Post a Comment