Relacja - Bieg Szlak Trafi w Parchatce
Chociaż od biegu minął jakiś czas to impreza w pamięci pozostanie na długo. Był to mój pierwszy bieg który można powiedzieć, że był prawie biegiem górskim... prawie bo oczywiście do gór to jeszcze daleko, ale tereny Kaźmierskiego Parku Krajobrazowego i jego malownicze wąwozy pozwalają na posmakowanie biegania w górach.
Na miejsce startu przybyłem jeszcze sporo przed czasem ale tutaj pojawił się jedyny minus imprezy problem z zaparkowaniem. Jednak po jakimś czasie udało się znaleźć miejsce do zaparkowania a moim zdaniem wolontariusze przesadzali z tym, że miejsc już nie ma. Wystarczyło mądrzej kierować ruchem, ale mniejsza o to.
Przed samym startem nie wiedziałem czego mam się spodziewać na trasie. Czy dużo błota? czy te podbiegi nie będą za ciężkie dla mnie? czy wziąłem dobre buty? Czy brać wodę ze sobą bo na trasie niby ma być tylko jeden punkt z wodą?
No więc błota było baardzo dużo :D. Już na samym starcie trzeba było przedzierać się gęsiego przez sporo kałuże z mega błotem po kostki i znalazło się tylko kilku odważnych którzy przebiegli przez środek tego małego bagna :). Co było dalej? A no pierwszy podbieg, ale tutaj jeszcze siły były więc pokonałem go bez problemu. Gorzej było już dalej kiedy na 4km wyrosła przede mną ściana na którą nie było szans wbiec, więc tutaj było podchodzenia pod górę.
Kiedy czytałem regulamin była tam informacja o tylko jednym punkcie z wodą jednak zaraz za tym 4 bądź 5km pojawili się ludzie który mieli kubeczki z wodą co bardzo mnie ucieszyło chociaż miałem ze sobą pas z bidonem, ale wody nigdy za mało szczególnie z taki upał jak tamtego dnia.
Na zdjęciu jeden z najładniejszych punktów trasy chociaż ciężko wybrać ten najładniejszy. Nie wiem czy już wyżej się nie dało być, ale po lewej stronie było widać w całej okazałości przepływającą Wisłę ale to tylko przez moment. A dalej pierwsze zbieganie w dół. Obawiałem się tych zbiegów ze względu, że nie miałem butów do biegania typowo w terenie i bałem się o poślizg.
Momentami prędkość była bardzo dużo i ciężko było utrzymać równowagę ale frajda i zabawa podczas takiego zbiegania jest nie do opisania, banan na twarzy non stop :).
Dalej to już kolejne podbiegi (podchody ;)) i kolejne zbiegania w dól, przebiegnięcie koło stoku i Karczmy i koniec pierwszej pętli i kolejne 7 km i do mety.
Przez cały bieg nie patrzyłem w sumie na czas jaki mam i tempo gdyż bardziej zakładałem na ten bieg aby go po prostu ukończyć nie ważne w jakim czasie. Ale, że pod koniec miałem jeszcze sporo sił próbowąłem dać siebie więcej, jednak czułem, że mam już na lewej stopie 2 lub nawet 3 odciski i za szybko biec nie mogłem bo sprawiało mi to ból, ale gdy usłyszałem od wolontariuszki, że ostatni zbieg w dól i żeby uważać na dziury stwierdziłem, że cisnę do mety na maksa. No i rzeczywiście dziury były na ostatnim zbiegu chyba on był najtrudniejszy dla mnie bo byłem już zmęczony a momentami było bardzo wąsko dziurawo plus jeszcze przez wąwóz przypywał mały strumyk przez który trzeba było przeskakiwać.
Dalej już ostatnia wolontariuszka mówi, że 300 metrów do mety więc ogień na maksa i lecę na metę.
Gdy zobaczyłem czas 1h25min byłem w szoku bo myślałem, że będzie duuuużo gorzej bo przecież na tych podbiegach to traciłem sekundy a nawet minuty.
Czas oficjalny to 1h 25min 04sek. Na mecie dwa medale: jeden z piernika oczywiście kogucik ;), a drugi bardzo fajny pamiątkowy drewniany.
Po biegu piwo, losowania nagród ale niestety nic nie wygrałem chwila odpoczynku i do domu :).
Bieg super, trasa super, organizacja super ogólnie wszystko mi się podobało i jeżeli będę mógł to za rok pojawię się na pewno.
A już w sobotę kolejne zawody tym razem III Półmaraton Chmielakowy.
Na miejsce startu przybyłem jeszcze sporo przed czasem ale tutaj pojawił się jedyny minus imprezy problem z zaparkowaniem. Jednak po jakimś czasie udało się znaleźć miejsce do zaparkowania a moim zdaniem wolontariusze przesadzali z tym, że miejsc już nie ma. Wystarczyło mądrzej kierować ruchem, ale mniejsza o to.
Przed samym startem nie wiedziałem czego mam się spodziewać na trasie. Czy dużo błota? czy te podbiegi nie będą za ciężkie dla mnie? czy wziąłem dobre buty? Czy brać wodę ze sobą bo na trasie niby ma być tylko jeden punkt z wodą?
No więc błota było baardzo dużo :D. Już na samym starcie trzeba było przedzierać się gęsiego przez sporo kałuże z mega błotem po kostki i znalazło się tylko kilku odważnych którzy przebiegli przez środek tego małego bagna :). Co było dalej? A no pierwszy podbieg, ale tutaj jeszcze siły były więc pokonałem go bez problemu. Gorzej było już dalej kiedy na 4km wyrosła przede mną ściana na którą nie było szans wbiec, więc tutaj było podchodzenia pod górę.
Kiedy czytałem regulamin była tam informacja o tylko jednym punkcie z wodą jednak zaraz za tym 4 bądź 5km pojawili się ludzie który mieli kubeczki z wodą co bardzo mnie ucieszyło chociaż miałem ze sobą pas z bidonem, ale wody nigdy za mało szczególnie z taki upał jak tamtego dnia.
Na zdjęciu jeden z najładniejszych punktów trasy chociaż ciężko wybrać ten najładniejszy. Nie wiem czy już wyżej się nie dało być, ale po lewej stronie było widać w całej okazałości przepływającą Wisłę ale to tylko przez moment. A dalej pierwsze zbieganie w dół. Obawiałem się tych zbiegów ze względu, że nie miałem butów do biegania typowo w terenie i bałem się o poślizg.
Momentami prędkość była bardzo dużo i ciężko było utrzymać równowagę ale frajda i zabawa podczas takiego zbiegania jest nie do opisania, banan na twarzy non stop :).
Dalej to już kolejne podbiegi (podchody ;)) i kolejne zbiegania w dól, przebiegnięcie koło stoku i Karczmy i koniec pierwszej pętli i kolejne 7 km i do mety.
Przez cały bieg nie patrzyłem w sumie na czas jaki mam i tempo gdyż bardziej zakładałem na ten bieg aby go po prostu ukończyć nie ważne w jakim czasie. Ale, że pod koniec miałem jeszcze sporo sił próbowąłem dać siebie więcej, jednak czułem, że mam już na lewej stopie 2 lub nawet 3 odciski i za szybko biec nie mogłem bo sprawiało mi to ból, ale gdy usłyszałem od wolontariuszki, że ostatni zbieg w dól i żeby uważać na dziury stwierdziłem, że cisnę do mety na maksa. No i rzeczywiście dziury były na ostatnim zbiegu chyba on był najtrudniejszy dla mnie bo byłem już zmęczony a momentami było bardzo wąsko dziurawo plus jeszcze przez wąwóz przypywał mały strumyk przez który trzeba było przeskakiwać.
Dalej już ostatnia wolontariuszka mówi, że 300 metrów do mety więc ogień na maksa i lecę na metę.
Gdy zobaczyłem czas 1h25min byłem w szoku bo myślałem, że będzie duuuużo gorzej bo przecież na tych podbiegach to traciłem sekundy a nawet minuty.
Czas oficjalny to 1h 25min 04sek. Na mecie dwa medale: jeden z piernika oczywiście kogucik ;), a drugi bardzo fajny pamiątkowy drewniany.
Po biegu piwo, losowania nagród ale niestety nic nie wygrałem chwila odpoczynku i do domu :).
Bieg super, trasa super, organizacja super ogólnie wszystko mi się podobało i jeżeli będę mógł to za rok pojawię się na pewno.
A już w sobotę kolejne zawody tym razem III Półmaraton Chmielakowy.
Post a Comment