Relacja z III Półmaraton Chmielakowy, czyli nowa życiówka
Ostatnie dwa tygodnie byłem na urlopie jednak już jutro czas wracać do pracy. W tym czasie odpocząłem na maksa, ale nie od biegania. Byłem 5 dni w Grecji na wyspie Kos wraz z moją Agatą, ale nawet i tam czas spędzaliśmy aktywnie. Około 40km wycieczka rowerową po wyspie czy też oczywiście poranne bieganie było uskuteczniane przez mnie obowiązkowo ;). Ale nie miało być o urlopie, a o Półmaratonie Chmielakowym który odbył się 23 sierpnia w Krasnymstawie.
Do Krasnegostawu jechałem z nadzieję, że uda mi się uzyskać nową życiówkę na półmaratońskim dystansie bo forma mimo niezbyt dużego dystansu wybieganego szczególnie w lipcu czułem, że bardzo mi się poprawiła i biegało mi się coraz lepiej i szybciej.
Na miejsce odbierania pakietów przyjechałem lekko spóźniony, ale wszystko poszło sprawnie i bez kolejek których się obawiałem. Jednak jednym minusem było to, że mimo deklaracji z mojej strony jaki chce rozmiar koszulki podczas zapisów okazało się, że zostały tylko rozmiary S i XXL. Trochę mnie to zdenerwowało i nie tylko mnie z tego co widziałem bo w takim razie po co prosili o podanie rozmiaru jak okazało się, że i tak go nie będzie dla mnie? Wziąłem S pomyślałem, że oddam Agacie bo w przypadku XXL to nie wiem po co by mi była taka wielka koszulka.
Od zeszło rocznego biegu na którym byłem tylko kibicem nastąpiła zmiana dotycząca trasy. Ze względu na remonty startowaliśmy inna stronę niż rok wcześniej i przebiegaliśmy po 2-3 km jeszcze raz przez rynek, ale to akurat była zmiana na plus bo można było przebiec przez centrum pomachać do kibiców, rodziny która ze mną przyjechała. Sama trasa to większość asfalt ale i 7-8km odcinek w lesie który w ten dzień był wybawieniem. Może nie było jakoś mega gorąco, ale momentami bardzo duszno. Dzięki temu, że trasa była w lesie można było pooddychać chłodnym leśnym powietrzem.
Od samego początku biegło mi się bardzo dobrze i nawet lepiej niż zakładałem. Chciałem biec na początku tempem około 5:20min/km i stopniowo przyśpieszać, ale pierwsze dwa km pokonałem równo w tempie 5:08min/km nie czując żadnego zmęczenia więc próbowałem utrzymywać tak równe tempo jak najdłużej się da.
Pierwszy kryzys nadszedł na 11km kiedy to był wbiegaliśmy na jedne z dwóch wymagających podbiegów. Lekko pod górę było już od około siódmego kilometra jednak właśnie na 11km dopiero zaczęło się porządne nachylenie. Ledwo doczłapałem do punkty z wodą tam chwila marszu i czas na zjedzenie żelu który zabrałem ze sobą i lecę dalej. Musiałem chwilę podgonić do znajomych z którymi biegłem od samego początku do prawie samego końca biegu. Po paru metrach znowu byłem przy nich i lecieliśmy razem w dół (bo jak się wbiegło to trzeba później z tego zbiegnąć ;) ). Właśnie tutaj odżyłem zbiegania było z 2-3 km, tam trzymaliśmy tempo po 4:40min/km i już wiedziałem, że będzie dobry czas na mecie. Biegło mi się extra, ale do czasu... wtedy nadszedł około 16km i kolejny podbieg który mnie zniszczył na maksa. Niby nie długi ale baardzo strony. Miałem już dość podbiegania a jeszcze jakaś pani z posesji przy drodze krzyczała do nas, że dalej też jest pod górkę... pomyślałem, że nie mam sił już na takie podbieganie. Musiałem przejść w marsz chwilę złapać lepszy oddech aby móc chociaż truchtać powoli. Na szczęście okazało się to co wcześniej jak się pod coś wbiega to później trzeba z tego zbiegać w dół.
Temperatura już powoli zaczynała doskwierać bo i powietrze coraz bardziej było nagrzane a las dawno się skończył. Czułem, że biegnie mi się już coraz słabiej i lecę na oparach sił. Na szczęście w odpowiedniej chwili pojawiła się dziewczyna która od początku jechała z biegaczami na rowerze z koszykiem i miała ze sobą duży zapas wody i częstowała tych którzy potrzebowali. I to był właśnie ten moment kiedy ja potrzebowałem wody. Punkty z wodą były oczywiście, ale tylko trzy, a przy takich temperaturach jak w lecie mogą być to czasami jest za mało. Łyk wody od dziewczyny na rowerze i aby do mety. Cały czas w głowie miałem to, że gdzieś tutaj ma być znowu pod górę tak jak to krzyczała wcześniej wspomniana kobieta. Jednak trasa wydawała się płaska i myślałem, ze tak będzie do końca, ale podbieg pojawił się na moście nad drogą S17 i tam kolejny marsz... . Patrzyłem na garmina i widziałem, że będzie nowa życiówka chyba, że coś mi się stanie po drodze. Od 18 km tempo wyraźnie mi spadło i biegłem 5:38min/km.
Gdy już przebiegłem koło stadionu wiedziałem, że ostatnia prosta i rynek na którym jest meta. Tam starałem się trochę przyśpieszyć ale już nogi ledwo dawały radę.
Jednak jak to zazwyczaj była na ostatnich metrach nie wiadomo skąd wielki zryw energii i wpadam na metę z czasem 1h 50min 09sek czyli o ponad 3 minuty lepszy niż do tej pory. Plan osiągnięty w 100% ale jednak pozostał mały niedosyt bo zabrało tylko 9 sekund i złamał bym czas 1h50min. Jednak to już muszę zostawić na inny bieg.
Do Krasnegostawu jechałem z nadzieję, że uda mi się uzyskać nową życiówkę na półmaratońskim dystansie bo forma mimo niezbyt dużego dystansu wybieganego szczególnie w lipcu czułem, że bardzo mi się poprawiła i biegało mi się coraz lepiej i szybciej.
Na miejsce odbierania pakietów przyjechałem lekko spóźniony, ale wszystko poszło sprawnie i bez kolejek których się obawiałem. Jednak jednym minusem było to, że mimo deklaracji z mojej strony jaki chce rozmiar koszulki podczas zapisów okazało się, że zostały tylko rozmiary S i XXL. Trochę mnie to zdenerwowało i nie tylko mnie z tego co widziałem bo w takim razie po co prosili o podanie rozmiaru jak okazało się, że i tak go nie będzie dla mnie? Wziąłem S pomyślałem, że oddam Agacie bo w przypadku XXL to nie wiem po co by mi była taka wielka koszulka.
Od zeszło rocznego biegu na którym byłem tylko kibicem nastąpiła zmiana dotycząca trasy. Ze względu na remonty startowaliśmy inna stronę niż rok wcześniej i przebiegaliśmy po 2-3 km jeszcze raz przez rynek, ale to akurat była zmiana na plus bo można było przebiec przez centrum pomachać do kibiców, rodziny która ze mną przyjechała. Sama trasa to większość asfalt ale i 7-8km odcinek w lesie który w ten dzień był wybawieniem. Może nie było jakoś mega gorąco, ale momentami bardzo duszno. Dzięki temu, że trasa była w lesie można było pooddychać chłodnym leśnym powietrzem.
Od samego początku biegło mi się bardzo dobrze i nawet lepiej niż zakładałem. Chciałem biec na początku tempem około 5:20min/km i stopniowo przyśpieszać, ale pierwsze dwa km pokonałem równo w tempie 5:08min/km nie czując żadnego zmęczenia więc próbowałem utrzymywać tak równe tempo jak najdłużej się da.
Pierwszy kryzys nadszedł na 11km kiedy to był wbiegaliśmy na jedne z dwóch wymagających podbiegów. Lekko pod górę było już od około siódmego kilometra jednak właśnie na 11km dopiero zaczęło się porządne nachylenie. Ledwo doczłapałem do punkty z wodą tam chwila marszu i czas na zjedzenie żelu który zabrałem ze sobą i lecę dalej. Musiałem chwilę podgonić do znajomych z którymi biegłem od samego początku do prawie samego końca biegu. Po paru metrach znowu byłem przy nich i lecieliśmy razem w dół (bo jak się wbiegło to trzeba później z tego zbiegnąć ;) ). Właśnie tutaj odżyłem zbiegania było z 2-3 km, tam trzymaliśmy tempo po 4:40min/km i już wiedziałem, że będzie dobry czas na mecie. Biegło mi się extra, ale do czasu... wtedy nadszedł około 16km i kolejny podbieg który mnie zniszczył na maksa. Niby nie długi ale baardzo strony. Miałem już dość podbiegania a jeszcze jakaś pani z posesji przy drodze krzyczała do nas, że dalej też jest pod górkę... pomyślałem, że nie mam sił już na takie podbieganie. Musiałem przejść w marsz chwilę złapać lepszy oddech aby móc chociaż truchtać powoli. Na szczęście okazało się to co wcześniej jak się pod coś wbiega to później trzeba z tego zbiegać w dół.
Temperatura już powoli zaczynała doskwierać bo i powietrze coraz bardziej było nagrzane a las dawno się skończył. Czułem, że biegnie mi się już coraz słabiej i lecę na oparach sił. Na szczęście w odpowiedniej chwili pojawiła się dziewczyna która od początku jechała z biegaczami na rowerze z koszykiem i miała ze sobą duży zapas wody i częstowała tych którzy potrzebowali. I to był właśnie ten moment kiedy ja potrzebowałem wody. Punkty z wodą były oczywiście, ale tylko trzy, a przy takich temperaturach jak w lecie mogą być to czasami jest za mało. Łyk wody od dziewczyny na rowerze i aby do mety. Cały czas w głowie miałem to, że gdzieś tutaj ma być znowu pod górę tak jak to krzyczała wcześniej wspomniana kobieta. Jednak trasa wydawała się płaska i myślałem, ze tak będzie do końca, ale podbieg pojawił się na moście nad drogą S17 i tam kolejny marsz... . Patrzyłem na garmina i widziałem, że będzie nowa życiówka chyba, że coś mi się stanie po drodze. Od 18 km tempo wyraźnie mi spadło i biegłem 5:38min/km.
Gdy już przebiegłem koło stadionu wiedziałem, że ostatnia prosta i rynek na którym jest meta. Tam starałem się trochę przyśpieszyć ale już nogi ledwo dawały radę.
Jednak jak to zazwyczaj była na ostatnich metrach nie wiadomo skąd wielki zryw energii i wpadam na metę z czasem 1h 50min 09sek czyli o ponad 3 minuty lepszy niż do tej pory. Plan osiągnięty w 100% ale jednak pozostał mały niedosyt bo zabrało tylko 9 sekund i złamał bym czas 1h50min. Jednak to już muszę zostawić na inny bieg.
Post a Comment